Izy i Maćka wesele zaczęłam od złapania mandatu za złe parkowanie. Ktoś mógłby pomyśleć, że to zły omen, natomiast ja wiedziałam, że w ten sobotni poranek nie mam aż tyle czasu na analizowanie prawa przyciągania, w które w dzień powszedni wierzę absolutnie.

Czas i energię wolałam poświęcić na rozmowy z mamą Izy, która otoczyła nas wszystkie, biorące udział w przygotowaniach, rozbrajającą troską. Aż było mi kapkę szkoda, że nie mogę łyknąć sobie z dziewczynami kieliszka szampana, ale wiedziałam, że prawo jazdy będzie mi jeszcze dzisiaj potrzebne.

Podczas przygotowań czuć było pomieszkanie emocji, stresu z ekscytacją, radości z obawą i paniki z euforią, co z boku zdaje się być całkiem urocze. Wychodzi bowiem na światło dzienne cała prawda, która na zdjęciach potrafi zrobić całą robotę.

Pstrykając na weselu około czterech tysięcy zdjęć, nie tylko naciskam spust migawki, lecz również, a może przede wszystkim obserwuję Wasze emocje, by zdjęcia nie miały prawa zadziać się nudne.

Wracając do Izy i Maćka, sprawnie przedostaliśmy się na ceremonię, by w towarzystwie wszystkich zaproszonych gości usłyszeć powtórzone po księdzu, lecz prawdziwie szczere wyznanie miłości.

I co było dalej?

Dalej zadział się toast na schodach, syty po kostki obiad i arcyuroczysty pierwszy taniec. Był też piętrowy tort, którego nie powinnam jeść, będąc na weselu praktycznie co sobotę, konkurs taneczny z wywijaniem marynarek i zerowanie flaszek. Czyli wszystko to, co pozwoli zapamiętać to wesele na długie lata. Oby tak pięknie, nasycone kolorem i soczyste, jak poniżej zamieszczone foty.